![]() |
źródło obrazu |
Były to czasy, gdy nad Jasiołką i Lubatówką
rosła prastara puszcza. Nowe osady, które dziś zdają się być „od zawsze”,
dopiero się budowały, bo dotąd był to kraj przygraniczny, trochę taki niczyj. W
Królestwie Polskim wówczas panowała Jadwiga, piękna królowa, która pochodziła z
rodu Andegawenów, węgierskiego domu królewskiego. Ale w jej żyłach płynęła też
polska, piastowska krew, bo babką jej była Elżbieta Łokietkówna, siostra
sławnej pamięci wielkiego króla Kazimierza, co zastał Polskę drewnianą, ale
zostawił już murowaną.
Na tronie polskim Jadwiga zasiadła jako
kilkuletnia dziewczynka. Kochała swój lud i otaczała go nieustanną modlitwą.
Wszyscy, co ją raz ujrzeli, nie mogli oczu od niej oderwać, bo tak przecudnej
urody była. Podróżując po całej Polsce, doglądała królowa, czy ktoś nie cierpi
głodu albo choroby i czy wszyscy modlą się nabożnie, bo sama często
rozprawiała z Bogiem o frasunkach swych poddanych. Klękając przed swym ulubionym krucyfiksem, który wszyscy zwali „czarnym” od koloru drewna, wypraszała dla polskiego narodu łaski.
rozprawiała z Bogiem o frasunkach swych poddanych. Klękając przed swym ulubionym krucyfiksem, który wszyscy zwali „czarnym” od koloru drewna, wypraszała dla polskiego narodu łaski.
- Panie mój, ochroń
lud tego kraju przed wojnami, pożogami i głodem!
Pewnego pięknego dnia postanowiła ruszyć z
Węgier, swego rodzinnego kraju, gdzie odwiedzała matkę Elżbietę zwaną
Bośniaczką, w powrotną drogę do swej wawelskiej siedziby. W nocy przyśniło jej
się bowiem, że w odległym zakątku kraju żyją ludzie, co odwiedzić ich
natychmiast trzeba i w miłości do Boga i kraju zbudować. Nie wiedziała jeszcze,
co ją w tamte strony pchało, ale w proroctwa nocy wierzyła. Zawołała więc na
służbę:
- Siodłajcie konie
i szykujcie powóz do drogi! Ale chyżo!
- Pani, ale przecie
dopiero wróciłaś z dalekiej drogi, jeszcze nie wypoczęłaś, królowo! – odezwał się jeden z
dworzan.
- Potrzeba mnie
jakaś wzywa! Nie czas na wypoczynek teraz!
Usłuchała służba rozkazu swej pani i natychmiast
przygotowano zaprzęgi do dalekiej drogi. Tymczasem Jadwiga na mszę świętą do
kaplicy zamkowej się udała i tam w żarliwej modlitwie o spokojną drogę prosiła.
Wiedziała bowiem, że daleka i niebezpieczna droga ją czeka. Miała bowiem jechać
przez Ruś Czerwoną, kraj o który spierali się Rusini, Polacy i Węgrzy. Miast i
wsi tu nadal mało było, choć król Kazimierz przed laty wiele osad tu założył
„na surowym korzeniu”, każąc karczować nieprzebyte lasy.
Zostawmy na chwilę królową, w modlitwie
zatopioną, a przenieśmy się do spokojnej wioski, zwanej Głownienką czy też
Głowienką. Lud głowieński gospodarny był niezmiernie i o dobroci swej królowej
wiele słyszał, bo jej sława głośna była w całym królestwie. Ale nikomu przecież
się wtedy nie śniło, że niebawem zobaczy młodą Andegawenówę.
Już w dawnych czasach rzeczka płynąca przez
wieś, wijąca się niczym wstęga wśród domów, ukochana była przez tutejszy lud,
niczym najlepsza matka. Bo woda tak czysta w niej płynęła, że ryby i raki z
radością tam zamieszkiwały. A i dzięki młynowi, co swe koło obracał w jej
nurcie, łatwiej było we wsi o mąkę. Wieś rozsiadła się w rzecznej dolinie, ale
od północy okalały ją wzgórza, zwane przez miejscowych Skałą. Za Skałą był już
wieś Suchodół.
Pod Skałą zaś stała wśród innych, choć bliżej
drogi, chata gospodarzy Franciszka i Anieli, co mieszkali tam z dziećmi - Walkiem
i Zośką. Mówiono o nich, że to „Kowalowe dzieci”, bo ojciec ich kuźnię miał
niewielką i konie wszystkim podkuwał. Z tej to krwawizny cała rodzina żyła i
wiodło im się nie najgorzej, bo każdy przecie pomocy kowala potrzebował.
Walek i Zośka nad rzeką całe dnie marnowali,
ku utrapieniu zapracowanych rodziców. Paść bydło trza było, w polu zboże
zebrać, izbę w chałupie ogarnąć, w kuźni ojcu pomóc, a tymczasem dzieci nad
wodą po całych dniach by tylko siedziały! Czasami czekała na nich w izbie matka
Aniela z rózgą i jak tylko ich po zachodzie słońca zdybała, to skórę przetrzepała.
Ale nigdy za mocno, bo to kochane dzieci były.
Dzień, który miał być pamiętnym dla całej
Głowienki, zapowiadał się
bynajmniej zwyczajnie. Z samego rana Walek i Zośka wyjrzeli przez okno. Widząc, że słońce już wysoko, odziali się szybko, cichcem obok ojcowej kuźni się przekradli i pomknęli nad brzeg rzeki, co mieniła się już różnymi kolorami. Nie pomogły wołania matuli, co wygrażała im, że po zachodzie już nie ona, a sam ojciec im skórę wygarbuje. Dzieci wiedziały, że ojciec ma „cięższą” od matki rękę, bo „robił” młotami w kuźni. Ale groźbą matki uradziły frasować się później.
bynajmniej zwyczajnie. Z samego rana Walek i Zośka wyjrzeli przez okno. Widząc, że słońce już wysoko, odziali się szybko, cichcem obok ojcowej kuźni się przekradli i pomknęli nad brzeg rzeki, co mieniła się już różnymi kolorami. Nie pomogły wołania matuli, co wygrażała im, że po zachodzie już nie ona, a sam ojciec im skórę wygarbuje. Dzieci wiedziały, że ojciec ma „cięższą” od matki rękę, bo „robił” młotami w kuźni. Ale groźbą matki uradziły frasować się później.
Walek i Zośka uradowani usiedli na brzegu,
nogi zamoczyli w wodzie i taką zaczęli rozmowę.
- Waluś, ja bym
chciała kiedy świat zobaczyć, za Krosno pójść, albo i dalej do Krakowa. Nie
wiesz ty, jak nasza królowa Jadwiga wygląda? Może ona by mnie w opiekę wzięła?
- A wiem, bo
dziaduś mi powiadali, że jak w Krakowie byli, to widzieli naszą panią, że
piękna ona jest niczym anioł. A do czegoś ty jej potrzebna?
- Waluś, ale na
pewno tak dziaduś powiadali, czy znów zmyślasz? – przerwała mu nieco
rozeźlona dziewczynka.
- Jak tu leżę żyw w
tych ziołach pachnących, że to prawda – zarzekał się Waluś.
- Dziaduś powiadali
też, że nasza królowa do modlitwy cały lud nawołuje i świątynie każe budować -
rzekł chłopak.
I tu Walek zadumał się, bo przypomniało mu
się, że porannej modlitwy znowu nie zmówił, tylko znak krzyża zrobił. Zasmuciła
się jego buzia, bo wydawało mu się, że nie tylko Boga obraził, ale i królowej,
swojej pani, nie posłuchał. Nie troskał się jednak długo, bo pomyślał, że jutro
święty dzień, to pewnikiem straty nadrobi. Matuś zabierze jego i Zośkę do
krośnieńskiej fary na modlitwy. Daleko trza pójść, ale już na samą myśl o tej
wyprawie radowało się jego serce, bo ojciec nowe buty mu sprawił. I przed mszą
świętą je wypróbuje!
Tymczasem na Skale słychać było jakieś
krzyki. Dziwowały się dzieci, że dźwięk miarowo trudzącego się młota z
ojcowskiej kuźni pierwej zagłuszony został przez rychłą wrzawę, a potem
całkowicie ustał.
- Zośka, pójdźmy
obaczyć na Skałę, cóż to za hałasy! – zadecydował Walek i w tej chwili puścił się
pędem na wzgórze, a Zośka za nim z ciekawości.
Przedrzeć się przez krzaki, co porastały
zbocze, wcale nie było łatwo. Trochę podrapani przez ostrężyny, strudzeni,
kierowali się ku szczytowi. Gdy byli już prawie na Skale, zobaczyli ludzi
strojnie odzianych i koni tak wiele, że ich tatuńcio przez miesiąc by ich nie
podkuł. Milczkiem zbliżyli się do tej niezwykłej grupy i ukryli się za jednym z
drzew. Pewnikiem czegoś takiego w Głowience nigdy nie widzieli, więc i
śmiałości ku nieznajomym nie mieli. Ale wszystkiemu bacznie się przyglądali. Wśród
rycerzy siedziała niezwykłej urody pani. Co chwilę wydawała jakieś polecenia, a
ci wypełniali jej rozkazy. Blisko ucha królowej był też młody zakonnik w mizernym
habicie, którego wszyscy wołali bratem Jakubem.
Nie umknęło jej uwagi, że zza drzewa
spoglądają czujnie na nią jakieś dwie pary oczu.
- A podejdźcież tu
do mnie – rzekła pani stanowczym, ale i zarazem przyjemnym głosem.
Walek i Zośka zbliżyli się nieśmiało.
- A padnijcie przed
naszą najmiłościwszą królową Jadwigą i ucałujcie jej suknię! – krzyknął gromko
do nich któryś z rycerzy, gdy ci nie wiedzieli, co zrobić.
Dzieci nie śmiały podnieść oczu na piękną niewiastę, bo widziało
się im, że jakiś blask od niej bije.
- Powstańcie i
zbliżcie się - ponagliła Jadwiga. -
Cóż to za miejsce piękne? Jak je zwią?
- To Głowienka,
najjaśniejsza pani – wydukała wreszcie Zośka.
- Piękne to
wzgórze, piękne z niego widoki. Tu, w tym miejscu świątynię trzeba wznieść na
chwałę Pana Najwyższego, bo nigdzie nie widzę w okolicy wieży kościelnej. A
ludzie powinni mieć blisko do swego Boga. Posadźcie w tym miejscu drzewo, może
dąb, bo to drzewo twarde i dumne. Niech swym cieniem, jak już większym będzie,
otacza przyszłą budowlę, a i od piorunów strzeże, co diabeł mógłby na ten Boski
przybytek zesłać. Życzeniem moim jest, aby to było pięknym początkiem świątyni
dla tego ludu, co tu zamieszkuje – powiedziała pani do swych ludzi.
Brat
Jakub z uznaniem słuchał słów królowej. Były mu one miłe, bo wiele lat
poświęcił, aby lud Rusi do Boga prowadzić.
Po chwili Walek i Zośka zobaczyli na własne
oczy, że w miejscu, gdzie siedziała królowa, posadzono dęba, który przy
świątyni, wedle królewskiej woli, miał rosnąć.
- A nie wiecie, czy
gdzieś tu nie ma tu jakiego dobrego kowala? Koń nam okulał i musimy czym
prędzej go podkuć – zapytał jeden z rycerzy Walka i Zośkę.
- Nasz tatuńcio
jest kowalem - krzyknęły ochoczo dzieci.
- Prowadźcież zatem
do wsi! –rozkazała królowa, co przysłuchiwała się tej rozmowie.
Dwa razy nie trza było ich prosić. Walek z
Zośką rychło pobiegli przodem, krzycząc do wszystkich, których mijali:
- Nasza królowa
jedzie! Nasza pani Jadwiga najmiłościwsza! Do naszego tatuńcia jedzie! Z drogi!
Nie wiedział lud prosty i ubogi, jak ma się
kłaniać orszakowi królowej, bo coraz więcej mieszkańców zaczęło się gromadzić
pod Skałą. Każdy rzucał pracę i szedł w stronę kuźni, bo niezwykły to był
dzień, żeby do wioski zawitała sama królowa z wawelskiego grodu.
Gdy doszli wszyscy do kuźni, wyszedł stary
Franciszek. Padł na twarz przed królową i długo nie śmiał się podnieść, póki go
nie podnieśli inni. Wielkim to było zaszczytem podkuwać konia do orszaku samej
królowej. Po skończonej pracy rzekła królowa do wszystkich zgromadzonych:
- Wielkie dzięki
składam wam za waszą ciężką pracę, tu na rubieży mego kraju. Ale żeby ona
dawała Bogu miłe owoce, musicie postawić świątynię na wzgórzu na chwałę naszego
Pana Najwyższego i codziennie modlić się, aby otaczał was nieustającymi
łaskami. Posadziłam dęba w miejscu, gdzie świątynia stanąć powinna. Jeśli tego
nie uczynicie, spotka was kara Boża i zawsze będziecie pieszo wędrować daleko
na modlitwy i żaden kapłan nie urodzi się na waszej ziemi.
W tym momencie brat Jakub, widząc, że pozwieszali
głowy gospodarze głowieńscy na te słowa, wziął ich w obronę, mówiąc:
- Królowo, Bóg
nikogo od siebie na tak długo by nie oddalał! Mnie się widzi, że jego miłujące
spojrzenie szybciej by z łaską na ten lud spłynęło, bo Bóg nie trwałby przecież
przez całą wieczność w niezadowoleniu! A i ja się pomodlę o łaski dla nich.
Trochę z
przestrachu poddani szybko przytaknęli pomysłowi królowej Jadwigi. Ślub został
przyjęty. Królowa zaś w przekonaniu wykonania Bożej misji, opuściła te okolice.
Głowieńczanie wiedzieli, że tak
szybko nie uda im się wypełnić polecenia królowej. Bo choć był to lud pracowity,
to budowa kościoła była sporym wyzwaniem. Do tego nawykł już do swoich modlitw
poza wioską. We wsi nie było też możnego rycerza, co mógłby kościół pobudować,
bo wieś należała do miasta Krosna. A przecież wszyscy wiedzą, że rajcy
krośnieńscy z hojności nie słyną i niechętnie dukaty na takie potrzeby obracają.
I jakoś tak ta sprawa się rozeszła, choć pamięć o życzeniu królowej i
zapowiedzi kary żywa była przez lata. Bo były to przecież słowa nie tylko
królowej, ale i świętej.
Przez wieki dąb świętej Jadwigi rósł pięknie,
rozłożyście. Wokół niego często gromadzili się ludzie, nawet w czasach nam już
współczesnych. Aż pewnego razu trafił weń piorun, a może ktoś nieżyczliwy go
podpalił. Tego już nikt dziś nie dojdzie. Ale obok rośnie jego następca, co z
królewskiego żołędzia wyrósł.
Zdawało się, że przepowiednia Jadwigi na
stałe nad Głowienką zapadła. Kapłanów tutejsza ziemia nie wydawała, ale nikt
się temu nie dziwił. Bo przecież lata i wieki mijały, a ślubu swego
głowieńczanie nie wypełnili. Kościoła we wsi jak nie było, tak nie było. I
wszyscy chodzili na piechotę do krośnieńskiej fary.
Aż wreszcie coś się zmieniło, choć nie było
to od razu dla wszystkich widoczne. Młodzi ludzie nagle zapragnęli poświęcić
swe życie Bogu. Może nad Głowienką ulitował się sam święty Franciszek,
założyciel zakonu, któremu poświęcili się ci młodzieńcy? Nie jest też pewno
przypadkiem, że to właśnie zakonnicy z tego akurat zakonu po latach osiedli w
Głowience przy kościele, który po przeszło 600 latach wybudowano. Życzenie
królowej stało się wreszcie rzeczywistością! Nie jest pewno przypadkiem, że ze
ściany tej świątyni na głowieńskich parafian spogląda też brat Jakub, co swego
czasu był w Głowience i nieco złagodził przepowiednię królowej. Tylko nie stoi
już w swoim skromnym habicie, jak wtedy stał na Skale, bo malarz namalował go w
pięknym stroju z infułą na głowie i pastorałem w ręce. Bowiem królowa Jadwiga
wystarała mu się o arcybiskupstwo lwowskie. Dziś nazywamy go błogosławionym
Jakubem Strepą.
Tak wszystko się zamyka – nawet dla tych, co
znaków nie chcą widzieć – w zgrabną całość. Widać, że święta królowa Jadwiga
Andegaweńska błogosławi teraz głowieńskiemu ludowi, co jej kapliczkę nad
rzeczką w tym roku ofiarował. A dowodem na to niech będzie fakt, że tuż obok
kapliczki na kamieniu odnaleziono „stópkę królowej”. Wiemy bowiem, że w wielu miejscach, gdzie
królowa była, stopa jej na pamiątkę odciskała się w kamieniu. Wszyscy możemy
dziś jedną z takich „stópek” obejrzeć choćby w krakowskim kościele ojców
karmelitów „na Piasku”. Tam wmurowana została w narożnik świątyni.
Ale po co jechać aż do Krakowa? Może chyba po
to, by pokłonić się prochom świętej królowej Jadwigi w katedrze wawelskiej, albo jej ukochanemu
„czarnemu” krucyfiksowi, który również w katedrze wisi. Bo jeśli ktoś chciałby
zobaczyć „stópkę”, to zapraszamy do Głowienki pod kapliczkę, co na brzegu
Lubatówki stanęła. Obok jest kamień, co przechował odbicie królewskiej stopy
obleczonej w ciżemkę, choć minęło 600 lat.
Małgorzata
Baranowa z Wrocanki
Marek
Klara- wójt Gminy Miejsce Piastowe