O królowej Jadwidze, co Głowienkę swego czasu nawiedziła

by 13.8.17 0 komentarze

źródło obrazu
Były to czasy, gdy nad Jasiołką i Lubatówką rosła prastara puszcza. Nowe osady, które dziś zdają się być „od zawsze”, dopiero się budowały, bo dotąd był to kraj przygraniczny, trochę taki niczyj. W Królestwie Polskim wówczas panowała Jadwiga, piękna królowa, która pochodziła z rodu Andegawenów, węgierskiego domu królewskiego. Ale w jej żyłach płynęła też polska, piastowska krew, bo babką jej była Elżbieta Łokietkówna, siostra sławnej pamięci wielkiego króla Kazimierza, co zastał Polskę drewnianą, ale zostawił już murowaną.
Na tronie polskim Jadwiga zasiadła jako kilkuletnia dziewczynka. Kochała swój lud i otaczała go nieustanną modlitwą. Wszyscy, co ją raz ujrzeli, nie mogli oczu od niej oderwać, bo tak przecudnej urody była. Podróżując po całej Polsce, doglądała królowa, czy ktoś nie cierpi głodu albo choroby i czy wszyscy modlą się nabożnie, bo sama często
rozprawiała z Bogiem o frasunkach swych poddanych. Klękając przed swym ulubionym krucyfiksem, który wszyscy zwali „czarnym” od koloru drewna, wypraszała dla polskiego narodu łaski.
- Panie mój, ochroń lud tego kraju przed wojnami, pożogami i głodem!

Pewnego pięknego dnia postanowiła ruszyć z Węgier, swego rodzinnego kraju, gdzie odwiedzała matkę Elżbietę zwaną Bośniaczką, w powrotną drogę do swej wawelskiej siedziby. W nocy przyśniło jej się bowiem, że w odległym zakątku kraju żyją ludzie, co odwiedzić ich natychmiast trzeba i w miłości do Boga i kraju zbudować. Nie wiedziała jeszcze, co ją w tamte strony pchało, ale w proroctwa nocy wierzyła. Zawołała więc na służbę:
- Siodłajcie konie i szykujcie powóz do drogi! Ale chyżo!
- Pani, ale przecie dopiero wróciłaś z dalekiej drogi, jeszcze nie wypoczęłaś, królowo! – odezwał się jeden z dworzan.
- Potrzeba mnie jakaś wzywa! Nie czas na wypoczynek teraz!
Usłuchała służba rozkazu swej pani i natychmiast przygotowano zaprzęgi do dalekiej drogi. Tymczasem Jadwiga na mszę świętą do kaplicy zamkowej się udała i tam w żarliwej modlitwie o spokojną drogę prosiła. Wiedziała bowiem, że daleka i niebezpieczna droga ją czeka. Miała bowiem jechać przez Ruś Czerwoną, kraj o który spierali się Rusini, Polacy i Węgrzy. Miast i wsi tu nadal mało było, choć król Kazimierz przed laty wiele osad tu założył „na surowym korzeniu”, każąc karczować nieprzebyte lasy.

Zostawmy na chwilę królową, w modlitwie zatopioną, a przenieśmy się do spokojnej wioski, zwanej Głownienką czy też Głowienką. Lud głowieński gospodarny był niezmiernie i o dobroci swej królowej wiele słyszał, bo jej sława głośna była w całym królestwie. Ale nikomu przecież się wtedy nie śniło, że niebawem zobaczy młodą Andegawenówę.
Już w dawnych czasach rzeczka płynąca przez wieś, wijąca się niczym wstęga wśród domów, ukochana była przez tutejszy lud, niczym najlepsza matka. Bo woda tak czysta w niej płynęła, że ryby i raki z radością tam zamieszkiwały. A i dzięki młynowi, co swe koło obracał w jej nurcie, łatwiej było we wsi o mąkę. Wieś rozsiadła się w rzecznej dolinie, ale od północy okalały ją wzgórza, zwane przez miejscowych Skałą. Za Skałą był już wieś Suchodół.
Pod Skałą zaś stała wśród innych, choć bliżej drogi, chata gospodarzy Franciszka i Anieli, co mieszkali tam z dziećmi - Walkiem i Zośką. Mówiono o nich, że to „Kowalowe dzieci”, bo ojciec ich kuźnię miał niewielką i konie wszystkim podkuwał. Z tej to krwawizny cała rodzina żyła i wiodło im się nie najgorzej, bo każdy przecie pomocy kowala potrzebował.
Walek i Zośka nad rzeką całe dnie marnowali, ku utrapieniu zapracowanych rodziców. Paść bydło trza było, w polu zboże zebrać, izbę w chałupie ogarnąć, w kuźni ojcu pomóc, a tymczasem dzieci nad wodą po całych dniach by tylko siedziały! Czasami czekała na nich w izbie matka Aniela z rózgą i jak tylko ich po zachodzie słońca zdybała, to skórę przetrzepała. Ale nigdy za mocno, bo to kochane dzieci były.

Dzień, który miał być pamiętnym dla całej Głowienki, zapowiadał się
 bynajmniej  zwyczajnie. Z samego rana Walek i Zośka wyjrzeli przez okno. Widząc, że słońce już wysoko, odziali się szybko, cichcem obok ojcowej kuźni się przekradli i pomknęli nad brzeg rzeki, co mieniła się już różnymi kolorami. Nie pomogły wołania matuli, co wygrażała im, że po zachodzie już nie ona, a sam ojciec im skórę wygarbuje. Dzieci wiedziały, że ojciec ma „cięższą” od matki rękę, bo „robił” młotami w kuźni. Ale groźbą matki uradziły frasować się  później.
Walek i Zośka uradowani usiedli na brzegu, nogi zamoczyli w wodzie i taką zaczęli rozmowę.
- Waluś, ja bym chciała kiedy świat zobaczyć, za Krosno pójść, albo i dalej do Krakowa. Nie wiesz ty, jak nasza królowa Jadwiga wygląda? Może ona by mnie w opiekę wzięła?
- A wiem, bo dziaduś mi powiadali, że jak w Krakowie byli, to widzieli naszą panią, że piękna ona jest niczym anioł. A do czegoś ty jej potrzebna? 
- Waluś, ale na pewno tak dziaduś powiadali, czy znów zmyślasz? – przerwała mu nieco rozeźlona dziewczynka.
- Jak tu leżę żyw w tych ziołach pachnących, że to prawda – zarzekał się Waluś.
- Dziaduś powiadali też, że nasza królowa do modlitwy cały lud nawołuje i świątynie każe budować - rzekł chłopak.
I tu Walek zadumał się, bo przypomniało mu się, że porannej modlitwy znowu nie zmówił, tylko znak krzyża zrobił. Zasmuciła się jego buzia, bo wydawało mu się, że nie tylko Boga obraził, ale i królowej, swojej pani, nie posłuchał. Nie troskał się jednak długo, bo pomyślał, że jutro święty dzień, to pewnikiem straty nadrobi. Matuś zabierze jego i Zośkę do krośnieńskiej fary na modlitwy. Daleko trza pójść, ale już na samą myśl o tej wyprawie radowało się jego serce, bo ojciec nowe buty mu sprawił. I przed mszą świętą je wypróbuje!

Tymczasem na Skale słychać było jakieś krzyki. Dziwowały się dzieci, że dźwięk miarowo trudzącego się młota z ojcowskiej kuźni pierwej zagłuszony został przez rychłą wrzawę, a potem całkowicie ustał.
- Zośka, pójdźmy obaczyć na Skałę, cóż to za hałasy! – zadecydował Walek i w tej chwili puścił się pędem na wzgórze, a Zośka za nim z ciekawości.
Przedrzeć się przez krzaki, co porastały zbocze, wcale nie było łatwo. Trochę podrapani przez ostrężyny, strudzeni, kierowali się ku szczytowi. Gdy byli już prawie na Skale, zobaczyli ludzi strojnie odzianych i koni tak wiele, że ich tatuńcio przez miesiąc by ich nie podkuł. Milczkiem zbliżyli się do tej niezwykłej grupy i ukryli się za jednym z drzew. Pewnikiem czegoś takiego w Głowience nigdy nie widzieli, więc i śmiałości ku nieznajomym nie mieli. Ale wszystkiemu bacznie się przyglądali. Wśród rycerzy siedziała niezwykłej urody pani. Co chwilę wydawała jakieś polecenia, a ci wypełniali jej rozkazy. Blisko ucha królowej był też młody zakonnik w mizernym habicie, którego wszyscy wołali bratem Jakubem.
Nie umknęło jej uwagi, że zza drzewa spoglądają czujnie na nią jakieś dwie pary oczu.
- A podejdźcież tu do mnie – rzekła pani stanowczym, ale i zarazem przyjemnym głosem.
Walek i Zośka zbliżyli się nieśmiało.
- A padnijcie przed naszą najmiłościwszą królową Jadwigą i ucałujcie jej suknię! – krzyknął gromko do nich któryś z rycerzy, gdy ci nie wiedzieli, co zrobić.
Dzieci nie śmiały podnieść oczu na piękną niewiastę, bo widziało się im, że jakiś blask od niej bije.
- Powstańcie i zbliżcie się - ponagliła Jadwiga. - Cóż to za miejsce piękne? Jak je zwią?
- To Głowienka, najjaśniejsza pani – wydukała wreszcie Zośka.
- Piękne to wzgórze, piękne z niego widoki. Tu, w tym miejscu świątynię trzeba wznieść na chwałę Pana Najwyższego, bo nigdzie nie widzę w okolicy wieży kościelnej. A ludzie powinni mieć blisko do swego Boga. Posadźcie w tym miejscu drzewo, może dąb, bo to drzewo twarde i dumne. Niech swym cieniem, jak już większym będzie, otacza przyszłą budowlę, a i od piorunów strzeże, co diabeł mógłby na ten Boski przybytek zesłać. Życzeniem moim jest, aby to było pięknym początkiem świątyni dla tego ludu, co tu zamieszkuje – powiedziała pani do swych ludzi.
            Brat Jakub z uznaniem słuchał słów królowej. Były mu one miłe, bo wiele lat poświęcił, aby lud Rusi do Boga prowadzić.
Po chwili Walek i Zośka zobaczyli na własne oczy, że w miejscu, gdzie siedziała królowa, posadzono dęba, który przy świątyni, wedle królewskiej woli, miał rosnąć.
- A nie wiecie, czy gdzieś tu nie ma tu jakiego dobrego kowala? Koń nam okulał i musimy czym prędzej go podkuć – zapytał jeden z rycerzy Walka i Zośkę.
- Nasz tatuńcio jest kowalem - krzyknęły ochoczo dzieci.
- Prowadźcież zatem do wsi! –rozkazała królowa, co przysłuchiwała się tej rozmowie.
Dwa razy nie trza było ich prosić. Walek z Zośką rychło pobiegli przodem, krzycząc do wszystkich, których mijali:
- Nasza królowa jedzie! Nasza pani Jadwiga najmiłościwsza! Do naszego tatuńcia jedzie! Z drogi!
Nie wiedział lud prosty i ubogi, jak ma się kłaniać orszakowi królowej, bo coraz więcej mieszkańców zaczęło się gromadzić pod Skałą. Każdy rzucał pracę i szedł w stronę kuźni, bo niezwykły to był dzień, żeby do wioski zawitała sama królowa z wawelskiego grodu.
Gdy doszli wszyscy do kuźni, wyszedł stary Franciszek. Padł na twarz przed królową i długo nie śmiał się podnieść, póki go nie podnieśli inni. Wielkim to było zaszczytem podkuwać konia do orszaku samej królowej. Po skończonej pracy rzekła królowa do wszystkich zgromadzonych:
- Wielkie dzięki składam wam za waszą ciężką pracę, tu na rubieży mego kraju. Ale żeby ona dawała Bogu miłe owoce, musicie postawić świątynię na wzgórzu na chwałę naszego Pana Najwyższego i codziennie modlić się, aby otaczał was nieustającymi łaskami. Posadziłam dęba w miejscu, gdzie świątynia stanąć powinna. Jeśli tego nie uczynicie, spotka was kara Boża i zawsze będziecie pieszo wędrować daleko na modlitwy i żaden kapłan nie urodzi się na waszej ziemi.
            W tym momencie brat Jakub, widząc, że pozwieszali głowy gospodarze głowieńscy na te słowa, wziął ich w obronę, mówiąc:
- Królowo, Bóg nikogo od siebie na tak długo by nie oddalał! Mnie się widzi, że jego miłujące spojrzenie szybciej by z łaską na ten lud spłynęło, bo Bóg nie trwałby przecież przez całą wieczność w niezadowoleniu! A i ja się pomodlę o łaski dla nich.
            Trochę z przestrachu poddani szybko przytaknęli pomysłowi królowej Jadwigi. Ślub został przyjęty. Królowa zaś w przekonaniu wykonania Bożej misji, opuściła te okolice.
            Głowieńczanie wiedzieli, że tak szybko nie uda im się wypełnić polecenia królowej. Bo choć był to lud pracowity, to budowa kościoła była sporym wyzwaniem. Do tego nawykł już do swoich modlitw poza wioską. We wsi nie było też możnego rycerza, co mógłby kościół pobudować, bo wieś należała do miasta Krosna. A przecież wszyscy wiedzą, że rajcy krośnieńscy z hojności nie słyną i niechętnie dukaty na takie potrzeby obracają. I jakoś tak ta sprawa się rozeszła, choć pamięć o życzeniu królowej i zapowiedzi kary żywa była przez lata. Bo były to przecież słowa nie tylko królowej, ale i świętej.

Przez wieki dąb świętej Jadwigi rósł pięknie, rozłożyście. Wokół niego często gromadzili się ludzie, nawet w czasach nam już współczesnych. Aż pewnego razu trafił weń piorun, a może ktoś nieżyczliwy go podpalił. Tego już nikt dziś nie dojdzie. Ale obok rośnie jego następca, co z królewskiego żołędzia wyrósł.
Zdawało się, że przepowiednia Jadwigi na stałe nad Głowienką zapadła. Kapłanów tutejsza ziemia nie wydawała, ale nikt się temu nie dziwił. Bo przecież lata i wieki mijały, a ślubu swego głowieńczanie nie wypełnili. Kościoła we wsi jak nie było, tak nie było. I wszyscy chodzili na piechotę do krośnieńskiej fary.
Aż wreszcie coś się zmieniło, choć nie było to od razu dla wszystkich widoczne. Młodzi ludzie nagle zapragnęli poświęcić swe życie Bogu. Może nad Głowienką ulitował się sam święty Franciszek, założyciel zakonu, któremu poświęcili się ci młodzieńcy? Nie jest też pewno przypadkiem, że to właśnie zakonnicy z tego akurat zakonu po latach osiedli w Głowience przy kościele, który po przeszło 600 latach wybudowano. Życzenie królowej stało się wreszcie rzeczywistością! Nie jest pewno przypadkiem, że ze ściany tej świątyni na głowieńskich parafian spogląda też brat Jakub, co swego czasu był w Głowience i nieco złagodził przepowiednię królowej. Tylko nie stoi już w swoim skromnym habicie, jak wtedy stał na Skale, bo malarz namalował go w pięknym stroju z infułą na głowie i pastorałem w ręce. Bowiem królowa Jadwiga wystarała mu się o arcybiskupstwo lwowskie. Dziś nazywamy go błogosławionym Jakubem Strepą.

Tak wszystko się zamyka – nawet dla tych, co znaków nie chcą widzieć – w zgrabną całość. Widać, że święta królowa Jadwiga Andegaweńska błogosławi teraz głowieńskiemu ludowi, co jej kapliczkę nad rzeczką w tym roku ofiarował. A dowodem na to niech będzie fakt, że tuż obok kapliczki na kamieniu odnaleziono „stópkę królowej”.  Wiemy bowiem, że w wielu miejscach, gdzie królowa była, stopa jej na pamiątkę odciskała się w kamieniu. Wszyscy możemy dziś jedną z takich „stópek” obejrzeć choćby w krakowskim kościele ojców karmelitów „na Piasku”. Tam wmurowana została w narożnik świątyni.
Ale po co jechać aż do Krakowa? Może chyba po to, by pokłonić się prochom świętej królowej Jadwigi  w katedrze wawelskiej, albo jej ukochanemu „czarnemu” krucyfiksowi, który również w katedrze wisi. Bo jeśli ktoś chciałby zobaczyć „stópkę”, to zapraszamy do Głowienki pod kapliczkę, co na brzegu Lubatówki stanęła. Obok jest kamień, co przechował odbicie królewskiej stopy obleczonej w ciżemkę, choć minęło 600 lat.


Małgorzata Baranowa z Wrocanki

Marek Klara- wójt Gminy Miejsce Piastowe

Małgorzata Baran

Developer

Cras justo odio, dapibus ac facilisis in, egestas eget quam. Curabitur blandit tempus porttitor. Vivamus sagittis lacus vel augue laoreet rutrum faucibus dolor auctor.